2010/12/28

sanki

Pamiętam jak dziadek zabierał mnie zimą na najwyższą osiedlową górkę, tzw. Kopę Cwila na Ursynowie. Nie mama, nie tata, tylko własnie dziadek stawiał sobie za punkt honoru nauczenie mnie jazdy na nartach i skręcania na sankach. Całe szczęście, że uczestniczyłam w najważniejszej lekcji, gdyż inaczej miałabym cierniowy krzak wbity w twarz.

2010/11/20

mediolan

Pamiętam jak tata mówił zagadkowo o prezentach, które miał zamiar przywieźć dla mnie z Mediolanu. Rąbka tajemnicy uchylały listy pisane pachnącym, dziesięciokolorowym długopisem. Oczekiwania na powrót taty były długie, rozmowy telefoniczne krótkie, a nadzieje związane z tym wyjazdem - duże.
Mama też chętnie czytała te listy.

2010/11/13

cygańska rapsodia

Pamiętam jak ciotka powiedziała mi o czym śpiewa Freddie Mercury w pierwszej zwrotce "Bohemian Rhapsody".

2010/10/31

wyścigi konne na służewcu #4

Pamiętam jak oglądanie gonitw było w standardowym pakiecie weekendowym. Tata wpierw pokazywał mi uczestniczące w wyścigu konie i kazał wybierać najładniejsze. Lubiłam te złoto-brązowe i szare w plamki - oczywiście fachowe określenia typu "kary", "gniady" lub "wroni" niewiele mi mówiły.
Jeszcze zanim Służewieckie Wyścigi zbankrutowały do bólu, za wstęp na gonitwy nie trzeba było płacić 5 zł, a na VIP-owską trybunę mogłam wejść, gdy tata zamienił tylko słowo z ochroniarzem. Przez zbity tłum przebijaliśmy się w stronę barierek, aby obserwować efektowny finał wyścigu. Przecież córeczka tatusia musiała zobaczyć czy jej złoto-brązowy koń wygrał.

2010/10/17

wisła

Pamiętam jak nad horyzontem palił się świat, a w klatce piersiowej moje serce. Czerwcowy zachód słońca nad Wisłą był wtedy jak kpina, splunięcie w twarz. Autobus, który zawoził mnie do domu, okazywał się jednak zawsze kołem ratunkowym.
Wisła nierzadko bywała świadkiem moich porażek.

2010/10/16

olga

Pamiętam jak długie blond włosy huśtane przez nadmorski wiatr obijały się o jej policzki. Siedziała na białym piasku wraz z dwoma towarzyszami rozmowy. Chociaż wydawała się być niezainteresowana spotkaniem, dzisiaj wiem, że było to dla niej i jej młodszego brata wyjątkowo ważne wydarzenie. Miałam ją poznać dopiero w dwa tygodnie później, już na warszawskiej ziemi, bez morza, bez mew i bez słonecznej plaży.
Ta klatka jest tak krótka, jak mrugnięcie oka. Piękna dziewczyna o słowiańskiej urodzie, którą pierwszy raz przypadkiem zauważyłam w wakacyjnej scenerii, stała się wkrótce po tym jedną z ważniejszych osób w moim życiu, którą zapamiętam na zawsze.

2010/08/19

frania

Pamiętam jak mama wieszała pranie w suszarni przy piwnicach, a ja w sąsiednim pomieszczeniu przyglądałam się Franiom opuszczonym niegdyś przez mieszkańców naszej klatki. Była tam też i nasza pralka, którą dziadek głaskał z sentymentem, jakby chcąc tym samym sprawdzić czy jeszcze działa.

2010/08/14

42

Pamiętam jak tata wrócił po swoim wielkim wyjściu i oznajmił, że teraz wszystko będzie inaczej. Nowe mieszkanie na terenie Wyścigów miało być szybko wyremontowane, po czym mieliśmy tam zamieszkać we trojkę i przypominać coś na kształt rodziny. 
O dalszych losach mieszkania nr 42 będę jeszcze wspominać, jednak już tutaj zdradzę, że swoich zabawek tam nigdy nie wniosłam. Piszę dzisiaj o tym, bo teraz robię krok w zupełnie przeciwną stronę. I to właśnie przy tej okazji przypomniały mi się ambitne plany mojego ojca, które przegrały z alkoholem. Wraz z nimi wizje o jakiejkolwiek namiastce rodziny.

2010/08/04

różowa mysza

Pamiętam jak mama wiązała ogon mojej pluszowej myszy na kokardkę, abym nie udusiła się nim w nocy. Nie mogłam zasnąć bez swojej różowej przyjaciółki, nie było też żadnej innej przytulanki ponad nią. Obecnie jestem zbieraczem dziwnych maskotek, ponieważ różową myszę zagryzł parę lat temu mój brązowy pies.

2010/08/01

sierpień

Pamiętam jak pierwszy poniedziałek sierpnia oznaczał długą podróż pociągiem nad morze. Do tego dnia siedziałam na walizkach i czekałam na początek miesięcznego urlopu mamy.
Sierpień był beztroskim miesiącem piasku w butach, jagodzianek na plaży i kolorowych szkiełek wyrzucanych na brzeg przez fale.

2010/07/29

służeźnia

Pamiętam jak "młodzi spod Przychodni" rozpalali grilla na terenie osiedlowego Ośrodka Zdrowia. Smaczny zapach kiełbasek roznosił się po służewieckim skwerku, dodając swoistego uroku późnym, wakacyjnym wieczorom.

2010/07/25

motylek

Pamiętam jak łapałam motyle do pudełka w kształcie włoskich lodów. W dzieciństwie byłam przekonana, że wszystko żywi się trawą, a wyścielając nią wspomniane pudełko zapewniam mojemu motylowi wieczne życie.

2010/07/23

ognisko

Pamiętam jak tata "stemplował" paznokciem krzyżyki na ugryzieniach popełnionych przez komary, co miało być sposobem na ich dokuczliwe rozrastanie się. Z jakiegoś nieznanego mi powodu lubił spędzać ze mną czas podczas ognisk - uczył rozpalania, grał na gitarze, karmił kiełbaskami z musztardą. Z ostatniego takiego ogniska w pamięci został mi tylko głuchy dźwięk łamiącego się drewna, kiedy po kłótni z matką rozwalił ukochaną gitarę.

2010/07/07

pokrywka z zegarkiem

Pamiętam jak tata ustawiał wskazówki mojego plastikowego zegarka na czas swojej następnej wizyty. Cierpliwie tłumaczył, że odwiedzi mnie ponownie, gdy mała wskazówka będzie na dwójce, a duża na dwunastce. Zawsze czekał przed drzwiami mieszkania na wybicie umówionej godziny, aby punktualnym przybyciem wzbudzić mój podziw i pisk radości. Pewnego dnia tata przed wyjściem nie ustawił już wskazówek, a ja tym samym przestałam go wypatrywać.

2010/07/05

survival 7

Pamiętam jak siedziałam na ławce z widokiem na zielony most i dwie wieże Ostrowa Tumskiego, bojąc się wrócić do domu. Zamiast baranów liczyłam rowerzystów i uczyłam się na pamięć kształtu chmur odbijających się w Odrze. Ten jeden gorzki raz moja utopia zamieniła się w piekło. Survivalem okazał się być nie tylko Przegląd Sztuki.
Pewnych rzeczy nie powinno się pamiętać.

2010/06/28

zakopiański plener

Pamiętam jak wracałam z Krupówek ostatniego dnia pleneru. Byłam bardzo smutna i chyba podświadomie nie chciałam być sama. Przysiadłam się do Przemka, który siedział na ławce przed wejściem do pensjonatu i malował domek z naprzeciwka. Uraczył mnie spokojną i jak zwykle miłą rozmową, pozwalając tym samym zapomnieć na te parę chwil o moich zmartwieniach.
Nie wiem jak on to robi, że jest taką fantastyczną osobą.

2010/06/26

blok w tęczę

Pamiętam jak namawiałam tatę, by pomalować nasz szary blok w tęczę. Czułam się bardzo niesprawiedliwie, że okoliczne wieżowce są ocieplane i malowane na jasne kolory, a naszego czteropiętrowca skutecznie omijał ten zabieg. Byłam przekonana, że tata kiedyś weźmie drabinę, a potem mnie na barana, i stworzymy piękną grafikę tęczy nad klatkami.

2010/06/23

bańki

Pamiętam jak mama poprosiła babcię, żeby postawiła mi na plecach tzw. bańki. Strasznie się tego bałam, bo wpierw trzeba było je rozgrzewać ogniem, poza tym okropnie wyglądało to już na plecach. Płaczem wymusiłam na babci obietnicę zakupu nowej lalki Barbie w ramach zadośćuczynienia i naprawdę uwierzyłam, że ją dostanę. Kolejne parę lat czekania na marne.

2010/06/19

metro centrum

Pamiętam jak na stacji metra Centrum moją uwagę przykuł rysunkowy billboard. Reklamował dni otwarte w WSR, i chociaż po maturach chciałam wyparować, zapisałam sobie www szkoły i poszłam ją odwiedzić. Skromny billboard zadecydował o mojej przyszłości. Dzisiaj mam zawód, pracę i miłość, a wszystkie moje wcześniejsze plany wywróciły się do góry nogami. Przypadek sprawił, że jest najlepiej.
Zaskakujące, ile potrafi się zmienić w przeciągu trzech lat.

2010/06/18

oszą

Pamiętam jak mama stała pod Auchanem i pytała się ochroniarza, którędy trafi do "Oszą". Podróż do Piaseczna zawsze była fascynująca i oferowała wiele wrażeń. Głównym punktem wyprawy był przejazd ul. Puławską wzdłuż muru wyścigowego, na którym widniało od groma oryginalnych graffiti.
Przystanek na żądanie "XXI wieku" znajduje się niemalże w szczerym polu, w drugiej strefie biletowej. A graffiti na Puławskiej już wcale nie jest ciekawe.

2010/06/14

pierwsza komunia

Pamiętam jak mama popłakała się ze złości na 10 minut przed wyjściem do Kościoła. Moje włosy jak zwykle nie chciały się ułożyć tak, jak chciała, a jedzenie nie potrafiło się samo ugotować.
Jetem jej bardzo wdzięczna za to, że ubrała mnie w najskromniejszą sukienkę komunijną jaką do tej pory widziałam. Byłam jednak zła, że nie mogłam założyć tego dnia białych rękawiczek.

2010/06/08

wyścigi konne na służewcu #3

Pamiętam jak przy samej bramie pyliły ogromne dwa drzewa, a ja stałam przed nimi i przygarniałam "biały śnieg". Pyłki wplatały mi się w długie włosy. Słońce zawsze paliło, ale moje ulubione lipy koiły cieniem nagrzaną głowę.

2010/05/31

tarczyn w szklanej butelce

Pamiętam jak tata pękał z dumy, gdy pokazywał mi orientalną stronę świata. W tym celu zabierał mnie m.in. do "chińczyka", by częstować sajgonkami. Gdy chciał, żebym poczuła się luksusowo, do każdego tego typu obiadu kupował sok w szklanej butelce: pomarańczowy lub czarną porzeczkę, najczęściej Tarczyna.

2010/05/27

gondola

Pamiętam jak zmuszono mnie do podróży gondolą po jeziorze przed Pałacem Łazienkowskim. Większą radość czerpałam z oglądania pawich piór, ale nikt mnie nie chciał słuchać. Zostałam przegłosowana.

2010/05/26

wyścigi konne na służewcu #2

Pamiętam jak całe drzewo pokryły czerwone tramwajarze, wzbudzając we mnie tym samym obrzydzenie i panikę.

2010/05/24

kuchnia

Pamiętam jak siedziałam na taborecie i zamęczałam mamę pytaniami typu "Kiedy spaghetti będzie gotowe?"
Mamy mają niesamowity dar tworzenia posiłków z niczego. Moja robi najlepsze grzane kanapki, kiedy lodówka świeci pustkami.

2010/05/19

dworek na wyścigach

Pamiętam jak znajomi mamy mieszkali w tym dworku i często przychodziłyśmy ich odwiedzać. Szalenie podobał mi się łuk porośnięty winoroślą przed gankiem, szczyt dostojności. Taki dom to był inny świat. Wszędzie tajemnicze schodki, okienka, skrytki. Na terenie posesji znajdował się garaż, zielona ławka, zjeżdżalnia, wiśnia i ogródek z truskawkami - wszystko co potrzebne. Raz próbowałam zrobić fikołka na zaniedbanym trzepaku - kawałki starej farby wbiły mi się w dłonie.

2010/05/15

wyprowadzka

Pamiętam jak tata obrócił się na pięcie i wyszedł. Na tej zdrowej pięcie, bo drugą nogę miał w gipsie. Stałam w przedpokoju. Zdążyłam tylko za drzwiami zauważyć jego kolegę, który na niego czekał. Nie przypominam sobie, żeby tata się ze mną żegnał. Z resztą chyba takie były reguły tej gry - miałam nie zauważyć, że coś się zmienia. Za każdym razem gdy pytałam się mamy o tajemnicze wyjście, odpowiadała krótko: "Niedługo wróci". I tak przez jakieś 5 lat. Temat "rozstania" moich rodziców po dziś dzień nosi znamiona tabu.

2010/05/13

łazienki królewskie

Pamiętam jak mama często zabierała mnie do tego parku. W Łazienkach Królewskich najbardziej intrygował mnie zegar słoneczny i duże ryby. Ostatni raz wybrałyśmy się tam wspólnie, by układać serię pytań do moich "Złotych myśli", które było niezbędnym wyposażeniem każdej piątoklasistki. Wyglądało to jak zawsze: mama pisała, ja siedziałam na ławce i patrzyłam. Świeciło łagodne, wieczorne słońce. Mama była spokojna, ale zdawało mi się, że myślami była gdzie indziej.

2010/05/12

murale z patelni

Pamiętam jak pierwszą widoczną rzeczą po wyjściu z metra była "Fontanna" Duchampa. Bardzo lubiłam murale na ścianach "patelni", popełnione przez studentów Akademii Sztuk Pięknych. Były dla mnie próbą okiełznania i ucywilizowania miejsca żyjącego własnym życiem. Dadaistyczny pisuar jednocześnie pasował do artystów Metra Centrum. Czy komuś jeszcze przeszkadza pan Paweł "Chairman" grający na krześle?
Trwają prace nad odnowieniem murali - tematem przewodnim jest piłka nożna. Temat tak bardzo mi obcy, że już tęsknię za Duchampem.

2010/05/11

kolory

Pamiętam jak wracałam autobusem nr 174 ze szkoły. Wiedziałam, że świeciło słońce i rosło dużo mleczy, ale nie przywiązywałam do tego wagi. Przyzwyczaiłam się, że wszystko jest czarno-białe i "za mgłą". Tego majowego dnia coś się zmieniło - pierwszy raz od dwóch lat świat wyglądał inaczej. Przez szyby autobusu nr 174 zobaczyłam, że mlecze są żółte, a bezchmurne niebo jest niebieskie. Na drzewach rosły zielone liście, a bloki z wielkiej płyty wcale nie były szare. Poczułam taki spokój, jak nigdy. Czarno-biały czas wreszcie dobiegł końca.
Depresja to straszne gówno.

2010/05/07

ogródek babci

Pamiętam jak babcia uczyła mnie zrywać truskawki, wyjaśniała różnicę między wiśnią a czereśnią i pozwalała jeść agrest ze swojego ogródka. Lubiłam nawijać na palec zakręcone łodygi winogron. Godzinami szukałam pięciopłatkowych kwiatuszków fioletowego bzu, bo podobno przynosiły szczęście. W ogródku babci straszne mi były jedynie duże pająki na cienkich nóżkach i pokrzywy.

2010/05/06

marek miller

Pamiętam jak Marek Miller powiedział do naszej grupy: "Pytajcie o wszystko, co chcielibyście wiedzieć, bo za chwilę zniknę z waszego życia." Wykład trwał skromne dwie godziny.
Pan Marek zrobił jedną rzecz, dzięki której nie zapomnę tego spotkania, wbrew jego przeczuciu - opowiedział nam swoją "klatkę". Będąc kiedykolwiek w Kazimierzu nad Wisłą, będę wiedziała, że murek przy Klasztorze jest dla kogoś symbolem piękna, spokoju i spełnienia.
Wiem, że niedoświetlone, ale ważne.

2010/05/04

kot

Pamiętam jak tata przyniósł mi kota. Pies był zazdrosny o nowego ulubieńca domowników, kot zaś pogardzał, mruczał i bardzo mnie intrygował. Do tamtej pory nie zdawałam sobie sprawy, że przyjemnie jest posiadać takiego kota. Ojciec nazwał go Pinda, dając tym samym żywe świadectwo swojego specyficznego poczucia humoru.
Po tygodniu tata zabrał Pindę do swojego mieszkania, a po miesiącu wypuścił na wolność. Jedyną pamiątką po kocie są ślady jego brudnych łapek po tym, jak ojciec rzucił nim "za karę" o ścianę w kuchni.

2010/04/30

smródka

Pamiętam jak Mariusz wieczorami wyciągał mnie na spacery po osiedlu. Czasami brał Sabę, chorego Rottweilera. Czasami proponował piwo, obowiązkowo ulubione Królewskie. To on nauczył mnie błyskawicznego picia - "Szybko, szybko, za 3 minuty Marta będzie na gadu-gadu."
"Smródka" może nie jest najpiękniejszym pseudonimem Potoku Służewieckiego, ale przyjemnie siedziało się nad nią na tych rurach.

2010/04/29

wyścigi konne na służewcu

Pamiętam jak spędzałam tam każde wakacje. Tereny "zza muru" znam jak własną kieszeń. 10 lat temu był tam jeszcze zielony garaż przy bramie nr II, szereg kurników i waga dla koni. Coś zakuło mnie w sercu, gdy zobaczyłam też brak huśtawki na polanie, obok ogródka mojej babci. Ważne posągi mojego dzieciństwa znikają wraz z uderzeniem młotka, lub nową warstwą farby olejnej.
O Wyścigach będzie jeszcze dużo. To miejsce jest jedną, wielką, tętniącą "klatką".

2010/04/28

spacery

Pamiętam jak brałam udział w wieczornych spacerach w tym gronie. Jedyny moment w ciągu dnia, kiedy schodziło się z ringu w zatłoczonym mieszkaniu - taka przerwa w walce. Gorzkie i bardziej szczerze rozmowy. Gwiazdy na niebie, szumiące drzewa i biegający pies. Trochę to już niewyraźne.

2010/04/27

park saski

Pamiętam jak największą radość sprawiały te śmiesznie skaczące wróbelki, które wyjadały pokruszone "słodkie szyszki" prosto z ręki. Sandały pod ławką, wata cukrowa i kłębiaste chmury na niebie.

2010/04/26

plac zabaw

Pamiętam jak plac zabaw to było 100% drewna. Piaskownica, wiecznie oblegana huśtawka i nieśmiertelna ciuchcia z trzema wagonikami. Najwięcej adrenaliny dostarczał odważny skok z wysokiej na pół metra lokomotywy.
Nowe, kolorowe place zabaw wzbudzały sensację i entuzjazm. Szybko jednak ustępowały rozczarowaniu, które towarzyszyło niekończącym się naprawom plastikowych zabawek.

2010/04/23

plac piłsudskiego

Pamiętam jak Plac Piłsudskiego ciągnął się po horyzont. Mając metr dwadzieścia wzrostu ciężko było stawić czoła Warszawie.
Dodatkowe pół metra tego nie zmieniło, moje miasto nadal jest wyzwaniem.

2010/04/20

kabaty

Pamiętam jak trzymałam moją zieloną spinkę na grzywce przy każdym wejściu do wagonu metra. Panicznie bałam się, że zsunie się z włosów i wpadnie pod pociąg. W '95 metro jeździło jakby szybciej, wiatr przyjemnie gładził twarz, ludzie oglądali wnętrze wagonu - nie było wtedy reklam i Infoscreenów.
Stacja Kabaty znajdowała się na trzecim końcu świata. Był tam las, hipermarket Hit i kiełkujące drogie osiedla.

2010/04/18

pętla

Pamiętam jak mama zawsze zabraniała mi samej tam chodzić.
Okolice pętli tramwajowej przy Wyścigach może nie należały do najurodziwszych, a rozpadające się schody kładki nad ul. Rzymowskiego wzbudzały panikę przy próbie przedostania się na drugą stronę, ale okolica była niewątpliwie interesująca. O dziwo nikt mnie nigdy tam nie pobił, nie okradł, nie zrzucił ze wspomnianej kładki, jak mama obiecywała.
To jeden z ostatnich zielonych terenów, na którym nie buduje się jeszcze 10 piętrowca. Tramwaje zataczają kółeczka, schody nadal straszą, samochody gnają przez wiadukt. Czas się tam zatrzymał, wszystko jest tak samo stare, jak kiedyś.
Mama weszła w kadr.